Witajcie,
Długo się zastanawiałam się czy opowiedzieć Wam o tym co mi się wczoraj przydarzyło. Zastanawiałam się ponieważ ma to związek z akcją krwiodawczą, a nie chciałabym nikogo przez to zniechęcać do jej oddawania. Myślę jednak, że chyba aż takiego wpływu to mieć nie będzie, bo przecież każdy organizm jest inny. Jest to historia z lekkim dreszczykiem. O tuż wczoraj w ramach wspomnianej akcji poszłam oddać krew. Wszystkie dokumenty się zgadzały, hemoglobina w punkt, więc nie pozostało nic innego jak usiąść na fotelu i się oddać. To był mój drugi raz i kolejny, kiedy nie mogli znaleźć u mnie żył. Trzeba było zatem się sporo nagłowić, zacisnąć mocniej opaskę i poszukać jej w środku igłą. Nie jest to przyjemne ale da się przeżyć. W końcu się udało i żyła została zlokalizowana, ale od tego momentu wszystko zaczęło iść nie tak jak trzeba. Najpierw krew, a to raz leciała, a potem przestawała, więc maszynę trzeba było co rusz uruchamiać, bo się wyłączała i tym samym cały czas trzeba było przy mnie stać. Potem (podejrzewam, że przez ściśniętą opaskę) nie byłam w stanie uciskać dłoni by pompować krew, nie miałam siły w ręce. A potem to już poszło lawinowo. Zrobiło mi się słabo, zaczęło mi się kołować i jedyne co pamiętam to jak otworzyłam oczy a pani pielęgniarka obmywała mi twarz chłodną wodą i podłączała kroplówkę. O tuż podobno zemdlałam, lub jak mój mąż mówi nagle padłam jak nie żywa wyrywając sobie bezwładną ręką igłę z żyły i brudząc siebie i fotel. Nawet on się przestraszył, bo w pewnym momencie miałam otwarte oczy ale zupełnie nieruchome. Na szczęście wszystko dobrze się skończyło, panie mnie obudziły, podłączyły kroplówkę i po 30 minutach mąż zabrał mnie do domu i miał mnie nie opuszczać na krok. Tego dnia w ogóle byłam skołowana, co chwilę robiło mi się słabo. Jak się ocknęłam, miałam w ogóle wrażenie, że po prostu mi się przysnęło! Dopiero dowiedziałam się co się stało jak wszyscy zaczęli mi opowiadać. Z całego zdarzenia został mi tylko siniak na ręce.
_________________________________POZDRAWIAM KATARZYNA